Poprzedni
Następny

Najbardziej audiofilskie płyty: „Tubular Bells” Mike’a Oldfielda – olśniewający debiut nastolatka

Album „Tubular Bells” Mike’a Oldfielda to jedna z najbardziej znanych płyt w historii brytyjskiej muzyki XX wieku i zarazem uczta dla uszu audiofila. Wydany pół wieku temu krążek stał się fundamentem pod budowę należącego do Richarda Bransona imperium pod nazwą Virgin, które dziś wysyła ludzi na wycieczki w kosmos.

Najbardziej audiofilskie płyty: „Tubular Bells” – spis treści:

  1. Trudne początki i pomocna dłoń Richarda Bransona
  2. Muzyczna erudycja i zerowy potencjał komercyjny
  3. Podwaliny pod wytwórnię Virgin Records i szczęśliwy „Egzorcysta”
  4. Dźwiękowa uczta pełna zmiennych nastrojów
  5. Młotem w dzwony rurowe
  6. Wrzaski szaleńca i finałowe hołubce
  7. Album „Tubular Bells” zmienia bieg historii
  8. Ukłon w stronę audiofilów

Płyta winylowa Tubular Bells

Źródło: Wikimedia || Autor: 32bitmaschine

Trudne początki i pomocna dłoń Richarda Bransona

Gdy w 1972 roku 19-letni Mike Oldfield próbował zainteresować swoją muzyką przedstawicieli wielkich wytwórni fonograficznych, ci kręcili głowami i mówili, że nagrane przez chłopaka w zaciszu londyńskiego mieszkania instrumentalne utwory w wersji demo nie mają szans przerodzić się w album, który da się sprzedać. Ostatecznie powstała z tego płyta, która rozeszła się w piętnastomilionowym nakładzie, stając się kolejnym dowodem na to, że opinia tzw. muzycznych ekspertów i gust fanów to często dwie zupełnie różne rzeczy.

Ostatecznie szansę nastolatkowi dał młody biznesmen Richard Branson, który właśnie rozkręcał własne studio nagrań The Manor, znajdujące się w wiosce Shipton-on-Cherwell niedaleko Oxfordu. Oldfield zamknął się tam na tydzień w listopadzie 1972 roku wraz z dwoma specami od nagrywania muzyki, Tomem Newmanem i Simonem Heyworthem. Z ich pomocą, używając 16-śladowego magnetofonu marki Ampex i całego mnóstwa przeróżnych instrumentów, nagrał 26-minutową suitę, która wypełniła całą pierwszą stronę późniejszej płyty pod tytułem „Tubular Bells”.

Muzyczna erudycja i zerowy potencjał komercyjny

Skomplikowana rytmicznie, pełna brzmieniowych smaczków muzyka powstawała głównie nocami, a sesje nagrań poprzedzane były kilkugodzinnymi nasiadówkami Oldfielda i jego kompanów w lokalnym pubie. Nie zawsze dobrze wpływało to na higienę pracy – pewnego razu panowie omyłkowo skasowali taśmę z nagraniem, nad którym pracowali przez wiele godzin.

Trzeba uczciwie przyznać, że nawet w tej ostatecznej, już dopracowanej formie, materiał nie zapowiadał się na sprzedażowy hit. Oldfield wykazał się wielką muzyczną erudycją, pomieszał w swym dziele przeróżne gatunki, a na dodatek sam zagrał na kilkunastu instrumentach. Trudno jednak było z tego wykroić jakikolwiek singlowy kawałek, który odważyłaby się zagrać jakaś stacja radiowa.

Podwaliny pod wytwórnię Virgin Records i szczęśliwy „Egzorcysta”

Niezrażony tym Branson pozwolił młodemu muzykowi kontynuować pracę w swoim studiu, do którego Mike wrócił w lutym następnego roku, by dokończyć dzieło. Tym razem zaprosił do pomocy m.in. perkusistę Steve’a Broughtona, dzięki czemu na drugiej stronie albumu wreszcie pojawia się rytm wybijany za pomocą bębnów. Całość wciąż jednak była na tyle nieprzystępna dla ucha

przeciętnego słuchacza, że Branson zaczął naciskać na dołożenie przez Oldfielda partii wokalnych, które miały sprawić, że wreszcie powstanie jakaś piosenka, mogąca „pociągnąć” cały album. Artysta zareagował na te sugestie w bardzo oryginalny sposób – ale o tym za chwilę.

Choć Richard Branson dał Oldfieldowi kredyt zaufania, wynajmując mu swoje studio nagrań, nawet on nie był przekonany co do tego, że płytę „Tubular Bells” da się sprzedać w sensownym nakładzie. Niedługo po zakończeniu nagrań biznesmen wyruszył z materiałem na targi MIDEM we francuskim Cannes, by tam znaleźć wytwórnię płytową, która chciałaby to wydać. Rozmowy zakończyły się fiaskiem, co skłoniło Bransona do założenia własnej wytwórni Virgin Records. Dzieło Oldfielda było pierwszą pozycją w jej katalogu.

Kto wie, jak potoczyłyby się losy albumu „Tubular Bells”, gdyby rozpoczynający go fortepianowy motyw nie wpadł w ucho twórcom filmu „Egzorcysta”. Płyta, wydana 25 maja 1973 roku, sprzedawała się dość mizernie i dopiero po premierze kultowego horroru w grudniu tego samego roku, jej nakład zaczął gwałtownie rosnąć. W październiku 1974 roku, a więc półtora roku po wydaniu, krążek dotarł na szczyt brytyjskiej listy bestsellerów. Do dziś na Wyspach sprzedało się ponad dwa i pół miliona egzemplarzy albumu.

Dźwiękowa uczta pełna zmiennych nastrojów

Ktoś, kto nigdy wcześniej nie słyszał płyty „Tubular Bells”, wciskając przycisk „Play” w odtwarzaczu powinien przygotować się na blisko pięćdziesiąt minut oszałamiających doznań akustycznych. Na początek w głośnikach rozlegnie się wspomniany wcześniej motyw z „Egzorcysty”, zagrany przez Oldfielda na fortepianie Stainwaya. Obudowany dodatkowym instrumentarium, będzie on tematem przewodnim przez niecałe pięć minut. Potem nastrój zmieni się gwałtownie i to nie raz.

Słuchając pierwszej części tej suity, będziemy co i rusz zastanawiać się, z jakim gatunkiem muzycznym mamy do czynienia. Można też przyjąć inną strategię – zamknąć oczy i pozwolić nieść się muzyce, obserwując wyświetlający się nam pod powiekami film. Niekoniecznie muszą to być sceny rodem z „Egzorcysty”, bowiem klimat całości jest na ogół pogodny i lekki.

Młotem w dzwony rurowe

Gdyby ktoś próbował rozróżnić poszczególne instrumenty, za pomocą których Oldfield wyczarował ten magiczny, muzyczny świat, podpowiedzi udzieli mu swym głosem Vivian Stanshall. Ten muzyk i zarazem komik został zaproszony do studia właśnie po to, aby odczytać sporządzoną przez Mike’a listę użytych przez niego instrumentów, kończąc na tytułowych dzwonach rurowych.

Warto zatrzymać się na chwilę na tym ostatnim urządzeniu do wydawania dźwięków. Ponoć w studiu Bransona zostawił je John Cale, który nagrywał tam swoją płytę nieco wcześniej. Oldfieldowi dzwony rurowe bardzo się spodobały, ale aby osiągnąć satysfakcjonujący go efekt dźwiękowy, musiał potraktować je ciężkim młotem, co skończyło się zniszczeniem instrumentu. Stan pogięcia przez niego tych prostych na ogół rurek obrazuje z grubsza okładka albumu „Tubular Bells”.

Wrzaski szaleńca i finałowe hołubce

Druga strona płyty przynosi kolejną porcję zupełnie nieprzewidywalnych melodii i brzmień. Gdy mniej więcej w połowie do gry wchodzi perkusja, całość zaczyna przypominać solidną produkcję którejś z ówczesnych gwiazd rocka progresywnego. Tyle, że zaraz potem słyszymy obłąkańcze, nieartykułowane wrzaski jakiegoś szaleńca. To nie kto inny, tylko sam Oldfield, który w ten sposób „zadośćuczynił” woli Bransona, proszącego go o dogranie do albumu partii wokalnej. Ponoć przed tym popisem Mike wypił duszkiem pół butelki whisky, a do mikrofonu darł się tak zawzięcie, że na dwa tygodnie stracił głos.

Na półtorej minuty przed końcem płyty Oldfield bierze kolejny ostry wiraż stylistyczny. Aby nie psuć zabawy tym, którzy nie słyszeli jeszcze „Tubular Bells” napiszmy tylko, że to jest moment, w którym możemy już śmiało porzucić nasze sny na jawie, zerwać się z kanapy i ruszyć w szalony taniec po pokoju w rytmie, którego chyba nikt z nas nie spodziewał się usłyszeć na tym albumie.

Album „Tubular Bells” zmienia bieg historii

Choć Mike Oldfield przeciętnemu słuchaczowi radia kojarzy się przede wszystkim z wielkim hitem „Moonlight Shadow” z 1983 roku, to właśnie nagrodzony statuetką Grammy debiutancki album „Tubular Bells” trzeba uznać za jego opus magnum. Sam artysta jest zresztą takiego samego zdania, o czym świadczą kolejne części tej muzycznej opowieści: „Tubular Bells II” (1992), „Tubular Bells III” (1998) i „The Millenium Bell” (1999). Dodatkowo w 1975 roku Oldfield nagrał symfoniczną wersję swojego oryginalnego dzieła, mając do pomocy muzyków Royal Philharmonic Orchestra z Londynu.

Można zaryzykować stwierdzenie, że album „Tubular Bells” miał wielki wpływ nie tylko na karierę samego Mike’a Oldfielda, ale wręcz na losy świata. To właśnie z pieniędzy zarobionych na sprzedaży tego krążka Richard Branson sfinansował swoje kolejne odważne projekty biznesowe, co doprowadziło w konsekwencji do uruchomienia pierwszego na świecie kosmicznego biura podróży. „Nigdy nie przypuszczałem, że zwrot ‘dzwony rurowe’ odegra tak ważną rolę w naszym życiu. Kosmiczne wycieczki firmy Virgin prawdopodobnie nigdy by się nie wydarzyły, gdybyśmy kiedyś nie użyli tego konkretnego instrumentu” – powiedział brytyjski multimilioner w wywiadzie z 2013 roku.

Ukłon w stronę audiofilów

Fani wyjątkowych doznań akustycznych mogą się cieszyć płytą „Tubular Bells” niemal w każdej możliwej formie. Oprócz wspomnianej już wersji symfonicznej, oryginalny materiał doczekał się także kilku remiksów i remasteringów – m.in. w wersji kwadrofonicznej i dolby atmos. Ta ostatnia ukazała się na dysku blue ray przy okazji jubileuszowej reedycji albumu, wydanej w 2023 roku na jego pięćdziesięciolecie.

Kto zatem słyszał już nieraz płytę „Tubular Bells”, ma szansę odkryć ją na nowo dzięki najnowocześniejszej technologii. Natomiast ci, którzy pierwsze przesłuchanie mają dopiero przed sobą, mogą się cieszyć na myśl o czekających ich niezapomnianych doznaniach akustycznych.

Jedni i drudzy powinni natomiast zadbać o odpowiedni sprzęt audio, który pomoże przenieść muzyczny geniusz Mike’a Oldfielda wprost do uszu, bez żadnych strat. Taki sprzęt da się znaleźć w ofercie salonów sieci Top Hi-Fi z pomocą naszych ekspertów od dobrego brzmienia.

Poprzedni
Powrót do aktualności
Następny

Polecane

Umów się na prezentację w salonie

W każdym z naszych salonów znajduje się sala odsłuchowa, w której w miłej atmosferze zaprezentujemy Ci brzmienie wybranego przez Ciebie sprzętu audio.

Umów się na spotkanie

Zobacz listę salonów

Umów

Top Hi-Fi & Video Design

Salony firmowe

Salony firmowe

Top Hi-Fi & Video Design: