Gdy kilku muzyków ze znanych zespołów zbierze się, by razem pograć, dochodzi do narodzin tzw. supergrupy. Zazwyczaj dość szybko kończy ona swój żywot, ale czasem pozostaje po niej ślad w postaci wybitnej płyty lub ponadczasowego przeboju.
Temat stary jak rock
Specjalistą od tworzenia supergrup był na wczesnym etapie swej kariery Eric Clapton. W zespołach Blind Faith, Derek and the Dominoes oraz Cream mistrz gitary zebrał – nomen omen – śmietankę muzyków, z którymi tworzył mniej lub bardziej pamiętne dzieła. Z tamtego okresu pochodzi jeden z największych przebojów w karierze Claptona, czyli słynna "Layla" z jednym z najsłynniejszych riffów w historii rocka i długaśnym gitarowym solem zagranym w duecie z Duanem Allmanem z grupy The Allman Brothers Band.
W podobnych czasach, czyli na przełomie lat 60. i 70. działał zespół Crosby, Stills, Nash & Young. Już sama nazwa wskazuje, że jego członkowie bardzo sobie cenili tzw. markę własną i trzeba uczciwie przyznać, że mieli ku temu podstawy. W ich artystycznych życiorysach widniały już bowiem nazwy wywołujące gęsią skórkę u ówczesnych fanów rocka: The Byrds, Buffalo Springfield i The Hollies. Odpowiedzialny za ostatni człon nazwy supergrupy Neil Young dołączył do niej jako ostatni i jako pierwszy zebrał manatki, by kontynuować karierę solo.
Jeżeli chodzi o skład osobowy, żadna supergrupa w historii nie może się równać z Traveling Wilburys. Zespół powstał w latach 80. z inicjatywy byłego Beatlesa George'a Harrisona, który do współpracy zaprosił Boba Dylana, Toma Petty'ego, Roya Orbisona i Jeffa Lynne'a. Chyba tylko łącząca ich przyjaźń i dystans do samych siebie sprawiły, że panowie nie tylko nie pozagryzali się wzajemnie w studiu nagrań, ale na dodatek stworzyli masę świetnej muzyki, wydanej na dwóch albumach zatytułowanych dla niepoznaki "Traveling Wilburys Vol. 1" i Traveling Wilburys Vol. 3".
Grunge'owi kumple łączą siły
Swoich supergrup dorobił się również nurt zwany grunge, który eksplodował w Seattle na początku lat 90. Pierwsza z nich nosiła nazwę Temple of the Dog i tak naprawdę na miano supergrupy zasłużyła dopiero z perspektywy czasu. Tworzący ją muzycy zespołów Soundgarden i Mother Love Bone nie uchodzili bowiem wówczas za gwiazdy rocka, a wokalista Eddie Vedder był wręcz klasycznym "no namem", który dopiero co porzucił pracę na stacji benzynowej, żeby spróbować sił w branży muzycznej. Wkrótce potem powstał jednak Pearl Jam i sprawy przybrały zupełnie inny obrót.
Zupełnie inny status miała formacja Mad Season, utworzona w 1994 roku przez muzyków Pearl Jam, Alice In Chains, Screaming Trees i The Walkabouts. Dwie pierwsze z tych grup miały już wówczas status mega gwiazd, a i pozostałe nie były anonimowe dla fanów. Niestety, oba wspomniane projekty zakończyły swój efemeryczny żywot po nagraniu zaledwie jednego albumu.
Trochę lepiej poszło supergrupie Audioslave, w ramach której znany już doskonale z Soundgarden i Temple of the Dog wokalista Chris Cornell połączył siły z muzykami Rage Against The Machine osieroconymi przez frontmana grupy, Zacka de La Rochę. Ten skład pozostawił po sobie trzy płyty studyjne, pełne ognistych gitarowych riffów, ciekawych kompozycji i emocjonalnego śpiewu Cornella.
Stowarzyszenia rockowych celebrytów
Grunge'owa rewolucja zmiotła ze sceny rockowych herosów lat 80., nie wyłączając z tego grona zespołu Guns'n'Roses. Strącony z rockowego piedestału basista Duff McKagan skrzyknął podobnych sobie outsiderów: Steve'a Jonesa z Sex Pistols, Johna Taylora z Duran Duran i kumpla z Gunsów Matta Soruma, by założyć grupę Neurotic Outsiders. Mimo znanych nazwisk panowie nie zawojowali serc fanów, dlatego kilka lat później Duff grał już w innej supergrupie Velvet Revolver. Miał w niej u boku m.in. dobrego znajomego Slasha oraz wokalistę Scotta Weilanda, chwilowo bezrobotnego po rozpadzie grunge'owej formacji Stone Temple Pilots.
McKagan wspierał na koncertach jeszcze jedną supergrupę naszpikowaną celebrytami. Mowa o Hollywood Vampires, stworzonych przez Alice Coopera, Joe Perry'ego z Aerosmith i Johnny'ego Deppa. Hollywoodzki gwiazdor od zawsze lubił pograć na gitarze, a współdzielenie planu "Piratów z Karaibów" z Keithem Richardsem zapewne dodatkowo zaostrzyło jego apetyt na dołączenie do grona gwiazd rock and rolla.
W kategoriach czysto muzycznych wspomniany wyżej tercet nie może się równać z grupami takimi jak Them Crooked Vultures czy The Dead Weather. Pierwszą z nich zmontowali wspólnymi siłami Dave Grohl z Foo Fighters, Josh Homme z Queens Of The Stone Age i John Paul Jones, kiedyś grający w legendarnym zespole Led Zeppelin. Natomiast druga jest owocem twórczego ADHD Jacka White'a, który połączył artystyczne potencjały m.in. z wokalistką The Kills Alison Mosshart.
Polski rock ponad podziałami
Supergrupy nie są szczególnie popularnym zjawiskiem na polskim rynku muzycznym, choć i tutaj zdarzają się wyjątki. Jeszcze w latach 80. były gitarzysta Lady Pank Edmund Stasiak i bębniący w Perfekcie Piotr Szkudelski powołali do życia Emigrantów z Pawłem Kukizem na wokalu. Dziś pewnie nikt by już o tym zespole nie pamiętał, gdyby nie hit "Na falochronie", który podbił listy przebojów, a następnie dołączył do playlist stacji radiowych typu "złote przeboje".
Swoją supergrupę ma też rodzima scena alternatywnego rocka. Chodzi o formację Lenny Valentino z Arturem Rojkiem i muzykami Ścianki w składzie. Panowie nagrali wspólnie tylko jeden album "Uwaga! Jedzie tramwaj", po czym ich drogi się rozeszły. To zresztą bardzo dobry sposób na podtrzymywanie legendy – grupa nie ma kiedy popaść w muzyczną przeciętność, a każdy reaktywacyjny koncert (jak ten na Off Festivalu w 2006 roku) jest wielkim wydarzeniem odnotowywanym przez media.
W przeciętność nie można popadać również przy wyborze sprzętu do słuchania muzyki. Dlatego warto skorzystać z oferty sieci salonów Top Hi-Fi i porad naszych ekspertów, którzy świetnie orientują się w aktualnych trendach w świecie audio.
Komentarze