Poprzedni
Następny

Dla tych, którzy szanują dźwięk - wywiad z Łukaszem Ceglińskim

Średnia ocen: 5
(4 oceny) 1 komentarz

Łukasz Cegliński / fot. Jakub Kawalec
fot. Jakub Kawalec

Z Łukaszem Ceglińskim, gitarzystą zespołu happysad, rozmawiamy o słuchaniu muzyki na sprzęcie lepszym lub gorszym, różnicach między odsłuchem studyjnym i domowym oraz muzycznych idolach.

- Jak to jest słyszeć w kółko od 14 lat tę samą swoją piosenkę w radiu? Mam na myśli Zanim pójdę.

- Nie mam z tym problemu, fajnie się słucha swojej muzyki - ale to dlatego, że rzadko radia słucham, bo oferta radiowa kompletnie do mnie nie trafia. Gdyby zespół miał swoje 5 minut i wtedy te utwory by leciały jak dawniej na największej rotacji w MTV Smells like teen spirit Nirvany– dwa razy na godzinę -  to wtedy pewnie mnie od tego odrzuciło. A tak, nasza piosenka w radio jest dowodem, że coś tam mi się w życiu udało. Fajne jest to, że jako zespół, któremu się udało, mamy szeroką rzeszę odbiorców, i mamy dla kogo robić piosenki. Mamy niesamowite szczęście, bo jest wiele fajnych zespołów w Polsce, które takiego szczęścia nie mają.

- Jeśli oferta radiowa do Ciebie nie trafia, to z pewnością słuchasz dużo muzyki w domu. Na czym,  czego i dlaczego?

- U mnie w domu od zawsze dużo się słuchało – za sprawą ojca i dziadka. Dziadek w Radiu Kielce słuchał przede wszystkim audycji z muzyką ludową na takim radiu, które nie było kredensem, tylko było wielkości pudła z gumiakami. Ojciec miał gramofon, a że, jeśli dobrze pamiętam, współpracował z zakładami Unitra to miał dostęp do takich wynalazków jak Finezja i Kondor. Oczywiście w domu był też Kasprzak à la Grundig. Ojciec jeździł w delegacje do Warszawy i przywoził płyty i kasety - pierwszy album Lady Pank, Czerwone Gitary na winylu i na kasecie, dziadek kupował przeboje pięćdziesięciolecia i z radia leciały te kieleckie kapele ludowe.

- A jak już byłeś starszy?

- Potem pojawił się heavy metal i Jacek Kaczmarski, który jakoś mnie ukształtował, dlatego, że umiałem to sobie zagrać i zaakompaniować na gitarze. Potem zmieniły się upodobania i zmieniły się odtwarzacze. Przez długi czas słuchałem na jakimś absolutnym badziewiu - przeszedłem przez walkmany i discmany na studiach – nie miałem żadnego stacjonarnego systemu w domu. Potem, jak osiadłem w Warszawie, moim pierwszym sprzętem była miniwieża. Używałem jej do ubiegłego roku. Absolutnie mi wystarczała. Teraz pojawiły się serwisy streamingowe i nie ma nic lepszego w busie podczas trasy z zespołem. Dobre słuchawki, dobry telefon i można jechać na koncerty.

Łukasz Cegliński / fot. Jowita Zawisza
fot. Jowita Zawisza

- Czy teraz jest najlepszy czas w historii ludzkości do słuchania muzyki?

- Dostęp do milionów utworów jest teraz powszechny. Głupia aplikacja za 19,90 daje dostęp do praktycznie nieograniczonych zasobów muzycznych. Jeśli śledzisz, co się dzieje w muzyce, to tak, teraz jest najlepszy czas. Natomiast jeśli zdajesz się na stacje radiowe i liczysz na to, że ktoś za ciebie przesieje czego warto słuchać - to jest zupełnie bez sensu.

- Usłyszeć to od człowieka, którego piosenki lecą w radiu bardzo często, to jest czyste złoto.

- <śmiech> No tak, ale wracając do Twojego poprzedniego pytania, w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że zaczyna mi czegoś brakować – większego dźwięku, fizycznego kontaktu z nośnikiem. Mam setki płyt CD, które zbierałem przez wiele lat, a chciałem posłuchać winyli. Dokupiłem gramofon, przedwzmacniacz, ale z tą mini wieżą to nie grało tak, jak sobie wyobrażałem, że będą grać winyle. Pozbyłem się miniwieży i zainwestowałem we wzmacniacz z kolumnami podstawkowymi i na razie jestem zadowolony. Miałem wielką frajdę słuchając tych wszystkich płyt, które znam na pamięć – wszystkie ulubione – i okazywało się za każdym razem, że tam w tle coś jeszcze gra, że instrumenty są inaczej ustawione niż mi się wydawało.

- Z tego co wiem, właśnie wyszliście ze studia po nagraniu materiału na nową płytę. To chyba dobry moment, żeby zapytać, czy czujesz różnice pomiędzy odsłuchem w studiu a odsłuchem w domu?

- W studiu zawsze wszystko brzmi lepiej. Nie wiem, jak będzie teraz po wymianie sprzętu w domu na lepszy. To będzie nasza pierwsza płyta, którą będę odsłuchiwał na nowym sprzęcie. Przy nagrywaniu płyt z Marcinem Borsem zawsze słucha się dużo muzyki, bo on mówi: tu mam taki pomysł, muszę wam koniecznie włączyć tę piosenkę, tego gitarzystę, wokalistę… i wspólnie słuchamy. Stąd wiem, że ten odsłuch jest wyśmienity. Słuchaliśmy u Marcina utworu Angel zespołu Massive Attack i puściłem to sobie u siebie po zakupie nowego sprzętu. Powiedzmy, że udało mi się usłyszeć 80% tego co na studyjnym odsłuchu. Mam świadomość, że im droższy sprzęt tym lepsze będą doznania, natomiast nie od tych doznań zależy moja gęsia skórka przy słuchaniu muzyki.

- No dobrze, ale masz świadomość tego, że siedzicie w studiu, nagrywacie, całość brzmi wspaniale na odsłuchach, płyta wychodzi i większość fanów nie usłyszy połowy waszej pracy. Jak żyć?

- To był duży ból, który poczuliśmy, kiedy zaczęliśmy nagrywać płyty dobrze brzmiące, bo na pewno dwie pierwsze takie nie są. Od trzeciej płyty pracowaliśmy z Leszkiem Kamińskim, znanym w Polsce realizatorem i producentem, i chcieliśmy, żeby każdy doświadczał tej różnicy, której my doświadczaliśmy, że ta muzyka może brzmieć lepiej, że jest większe spektrum barw i emocji, że gary dudnią, a nie brzmią jak naleśnik. Chcieliśmy, żeby każdy spojrzał przez tę czystą szybę – przed chwilą umytą. Potem zauważyliśmy, że większość ludzi zgrywa to sobie do mp3 i naturalnie znieczuliliśmy się na to. Oczywiście zależy nam, żeby płyta była jak najlepiej nagrana dla siebie i dla tych, którzy szanują dźwięk – chcemy być fair wobec nich. Kiedy jednak słucha się muzyki na sprzęcie, który nie jest w stanie oddać tych wszystkich niuansów, ile pracy ktoś poświęcił na mastering, na jakim sprzęcie było to nagrywane i odsłuchiwane, to odbiorcom pozostaje tylko dobry tekst i melodia. Na to zwraca się wtedy uwagę.

Łukasz Cegliński / fot. Jakub Kawalec

fot. Jakub Kawalec

- Kto jest twoim muzycznym idolem?

- Ostatnio zastanawiałem się nad tym, bo nigdy gitarzyści nie robili na mnie wrażenia – do pewnego momentu oczywiście. Zawsze byłem skupiony na odbiorze wrażeniowym muzyki, to znaczy robiła na mnie wrażenie piosenka. Nie zastanawiałem się, kto i jak tam coś zagrał. Muzyka zawsze była dla mnie odpowiedzią na potrzebę upiększenia sobie życia, taki soundtrack. Grałem na gitarze, bo chciałem sobie akompaniować i grać piosenki. Gdybym miał świadomie pokazać gitarzystę, na którego zwróciłem uwagę w młodości, byłby to Mark Knopfler. Nikt na mnie nie zrobił wtedy takiego wrażenia. Teraz fascynuje mnie Ben Howard i gościu, który ma ksywę The Tallest Man On Earth. Obaj biorą gitarę akustyczną i wycinają takie melodie, że głowa mała. Siedzi taki Howard z gitarą, ma tam podpięte delay’e, echa i czaruje. To są goście, którzy mi imponują. Nie umiem tak grać, nie umiem pisać takich piosenek, ale mam podobną do nich wrażliwość.

- Gdybyś miał pieczątkę z napisem „Łukasz Cegliński - szanuję” to na jakie 3 polskie albumy bez ograniczeń czasowych byś ją postawił?

- Nie no, to wymaga zastanowienia zebrania myśli, przejrzenia telefonu…

- No coś ty! Dawaj na szybko - skojarzenia.

- Oczywiście że mam takie płyty, ale ja się boję, że zapomnę jakiejś i będę zły, że coś wymyśliłem, a nie wymyśliłem jakiejś oczywistej i ważnej płyty.

- To ze świeżych rzeczy.

- Płytą, która mnie ostatnio rozwaliła na kawałki, a nigdy nie byłem fanem tego zespołu, była ostatnia płyta Pogodno. Nie wiem do końca, dlaczego ten zespół dotarł do mnie dopiero teraz, a wcześniej nie bardzo. Patrzę, Marcin Bors zrealizował nowe Pogodno, posłucham sobie, co wymyślił i o kurde, jakie fajne teksty, jakie fajne melodie, jak fajnie zrealizowane. Wiesz, brudna gitarowa muzyka, łomocze perkusja, po raz pierwszy mi tak Pogodno weszło. Na pewno Bitamina, to też coś co mnie rozłożyło na łopatki bezpretensjonalnością i takim autorskim podejściem. To jest zespół, w którym pokładam nadzieję. Jestem szalikowcem zespołu z Mińska Mazowieckiego – Muzyka Końca Lata, więc oni z pewnością się łapią na pieczątkę i rzutem na taśmę Julia Pietrucha. Dziewczyna z ukulele z zaskakującą wrażliwością. W domu ja, żona, dzieci, śpiewamy piosenki Julii Pietruchy. Brakowało mi w polskiej muzyce takiej bezpretensjonalnej wrażliwości. Widziałem ją na żywo – bardzo miłe emocje.

- To już wiem, czego będę słuchać po wywiadzie, dzięki za poświęcony czas i mam nadzieję, że będzie złota płyta!

Poprzedni
Powrót do aktualności
Następny
5
Ocena:
Średnia ocen: 5

(4 oceny)

Polecane

Umów się na prezentację w salonie

W każdym z naszych salonów znajduje się sala odsłuchowa, w której w miłej atmosferze zaprezentujemy Ci brzmienie wybranego przez Ciebie sprzętu audio.

Umów się na spotkanie

Zobacz listę salonów

Umów

Top Hi-Fi & Video Design

Salony firmowe

Salony firmowe

Top Hi-Fi & Video Design: