Poprzedni
Następny

Abba Voyage – nowy wymiar koncertowej rozrywki

27 maja w Londynie wystartowało show "Abba Voyage", ze śpiewającymi i grającymi awatarami zamiast żywych muzyków. Choć już wcześniej próbowano wykorzystać taką technologię podczas koncertów, nikomu dotąd nie udało się osiągnąć aż tak spektakularnego efektu.

Audio-Technica ATR2500x, port USB, kardioidalna charakterystyka kierunkowa

65 milionów – tyle pikseli ma ekran ustawiony w centralnym miejscu Abba Areny we wschodnim Londynie. Można przyjąć w przybliżeniu, że na każdego mieszkańca Wielkiej Brytanii przypadałby jeden piksel, gdyby oczywiście dało się je wyłuskać z tego ogromnego telebimu, na którym wyświetlane są "Abbatary", wyglądające niemal jak żywi członkowie jednej z najsłynniejszych grup w historii muzyki.

Wirtualne kopie Björna Ulveausa, Agnethy Fältskog, Anni-Frid Lyngstad i Benny'ego Anderssona wykonali z wielką pieczołowitością specjaliści ze studia Industrial Light & Magic, założonego przez samego George'a Lucasa. Członkowie Abby wzięli aktywny udział w pracach, przez kilka tygodni tańcząc i śpiewając w specjalnych kombinezonach i hełmach naszpikowanych czujnikami ruchu. Wszystko to rejestrował zestaw kamer, by pomóc programistom odtworzyć każdy szczegół scenicznej aktywności muzyków, nie wspominając o ich wyglądzie. Jak powiedział Ulveaus, "Abbatary" mają wszystko "począwszy od porów skóry, przez włosy w nosie, po te elementy, które sprawiają, że już po chwili wydaje ci się, że masz do czynienia z żywym człowiekiem".

Właśnie po to, by osiągnąć tak idealne podobieństwo do oryginałów, pomysłodawcy show zaangażowali do niego zespół, którego członkowie wciąż są wśród żywych. Wcześniej brano też pod uwagę inne ikony popkultury, takie jak Elvis Presley czy Michael Jackson, jednak w wypadku tych wokalistów trzeba byłoby się oprzeć wyłącznie na archiwalnych nagraniach ich występów, co mocno ograniczyłoby możliwości twórców ich awatarów.

Zachwyt w Londynie

Wróćmy jednak do naszych bohaterów, którzy w komplecie pojawili się na prapremierowym pokazie show "Abba Voyage", który odbył się w przeddzień oficjalnej premiery. Abba milczała przez prawie 40 lat po wydaniu albumu "The Visititors" z 1981 roku. Do powrotu na scenę nie skłoniła muzyków nawet oszałamiająca oferta miliarda dolarów za serię koncertów, wysunięta na początku tego wieku przez pewne brytyjsko-amerykańskie konsorcjum. Dopiero możliwość wzięcia udziału w czymś zupełnie nowatorskim i przełomowym sprawiła, że ponad 70-letni artyści zdecydowali się reaktywować zespół, wydając nową płytę "Voyage" jako przystawkę przed londyńskim daniem głównym.

Abba Arena, w której to wszystko się odbywa, została wybudowana specjalnie na tę okoliczność. Wyposażona jest nie tylko we wspomniany gigantyczny ekran, ale także 500 reflektorów i całe mnóstwo technicznych cudów, dzięki którym widzowie mają odnieść wrażenie, że uczestniczą w prawdziwym koncercie Abby. "Jeśli wyjdziecie stąd z poczuciem, że obejrzeliście jedynie spektakl wizualny, będzie to nasza porażka" – mówiła przed pierwszym show przedstawicielka organizatorów.

Wygląda na to, że plany się powiodły. Nawet sceptycznie nastawieni brytyjscy dziennikarze przyzwali, że dali się uwieść magii multimedialnego spektaklu. "Efekt jest zadziwiająco realistyczny. Trzeba to zobaczyć na własne oczy, żeby uwierzyć" – napisał recenzent BBC, a wysłannik dziennika "The Guardian stwierdził, że "prawie niemożliwe jest odróżnienie awatarów od żywych ludzi". Autorzy show zadbali o możliwie jak największe "uczłowieczenie" Abbatarów, wyposażając je nawet w poczucie humoru. Wirtualny Benny mówi w pewnym momencie do publiczności: "Być albo nie być, to już nie jest pytanie. To naprawdę ja, tylko bardzo dobrze się trzymam, jak na swój wiek". Trzeba dodać, że Abbatary mają twarze takie, jak ich pierwowzory miały pod koniec lat 70., a więc gdy muzycy grupy byli jeszcze młodzi i piękni.

Sądząc po doniesieniach brytyjskiej prasy, widzowie świetnie się bawili na koncercie, na którym zabrzmiały wszystkie największe przeboje Abby, takie jak "Waterloo", The Winner Takes It All", "Dancing Queen", "Mamma Mia" czy "Knowing Me, Knowing You". Były uśmiechy radości i łzy wzruszenia, a na koniec przedpremierowego pokazu również owacja na stojąco dla członków zespołu, którzy wyszli na scenę pokłonić się publiczności. "Jesteśmy pionierami na polu budowania awatarów, które są cyfrowymi kopiami ludzi" – mówił przed koncertem Björn i jego słowa znalazły pokrycie w rzeczywistości, bo "Abba Voyage" to show, jakiego świat dotąd nie widział.  

Kto następny?

Sukces projektu Abby może szeroko otworzyć drzwi dla nowej formy koncertowej rozrywki. Już wcześniej – zwłaszcza po tym, gdy branżę imprezową pogrążyły wywołane pandemią lockdowny – różni artyści próbowali dotrzeć do swych fanów w postaci cyfrowej. Travis Scott objawił się w komputerowej grze Fortnite, a The Weeknd dał wirtualny koncert na TikToku. Dwa lata temu "New York Times" zupełnie serio pytał w tytule jednego z artykułów: "Czy pop przyszłości będzie się opierał na prawdziwych muzykach czy na awatarach?".  

Coraz śmielej poczynają sobie wirtualne zespoły i soliści. W przypadku brytyjskich Gorillaz jeszcze z lat 90., za animowanymi fasadami kryli się konkretni, znani z nazwisk lub pseudonimów muzycy (m.in. Damon Albarn z zespołu Blur). Współczesna idolka młodych fanów muzyki Hatsune Miku z Japonii obywa się już bez takich wspomagaczy, jest bowiem w całości stworzona z zer i jedynek. Wprawdzie jej wokal oparto na bazie głosu prawdziwej piosenkarki, ale został on na tyle zmodulowany i przetworzony komputerowo, że Hatsune zyskała własną "osobowość artystyczną".

Tworzenie wirtualnych wersji gwiazd muzyki może się okazać żyłą złota dla organizatorów koncertów. Awatary, w przeciwieństwie do artystów z krwi i kości, nie popadają w nałogi, nie grymaszą, nie boją się latać samolotem i nie spóźniają się na własny występ. W dodatku mogą "grać" w wielu różnych zakątkach świata jednocześnie, a skoro fanom nie będzie przeszkadzać, że są tylko wirtualnymi kopiami ich ukochanych idoli, to po co przepłacać?

To wizja mimo wszystko rodem z science fiction, bo jednak żywi artyści wciąż mają wiele atutów w porównaniu z awatarami. Co innego ci, których nie ma już wśród nas. Oprócz wspomnianych wcześniej Presleya i Jacksona, na wirtualne kopie czeka przecież cała rzesza legend muzyki, na czele z Jimim Hendrixem, Milesem Davisem czy Freddiem Mercurym. Czy nowe pokolenia fanów, znające ich tylko z nagrań wideo i opowieści rodziców, zapłaciłyby za to, by móc zobaczyć ich "na żywo"?



Poprzedni
Powrót do aktualności
Następny

Polecane

Umów się na prezentację w salonie

W każdym z naszych salonów znajduje się sala odsłuchowa, w której w miłej atmosferze zaprezentujemy Ci brzmienie wybranego przez Ciebie sprzętu audio.

Umów się na spotkanie

Zobacz listę salonów

Umów

Top Hi-Fi & Video Design

Salony firmowe

Salony firmowe

Top Hi-Fi & Video Design: