Poprzedni
Następny

Perły z lamusa: „London Calling”, The Clash. Bardzo punkowa katastrofa

Album „London Calling” ukazał się 14 grudnia 1979 roku i do dziś jest uważany jest za jedno z największych dzieł punk rocka. Krążek wydany w czasie, gdy duch punka spadał, ukazał prawdziwą naturę zespołu i zaczął odbudowywać punkową muzykę jako całość. A tytułowy utwór z albumu do dziś jest hymnem na cześć… apokalipsy. W końcu chodzi o destrukcję!

The Clash

The Clash na koncercie w Oslo, 21 maja 1980 (fot. Helge Øverås, na bazie licencji Creative Commons Attribution 2.5 Generic)

W telegraficznym skrócie można powiedzieć, że „London Calling” to apokaliptyczna piosenka, opisująca wiele sposobów, w jakie świat mógłby się zakończyć – ujmuje nawet nadejście epoki lodowcowej – ale oczywiście mowa tu także o głodzie, wojnie i innych klęskach. To też piosenka, która idealnie definiuje i jednocześnie podsumowuje sam zespół The Clash – muzyków, którzy znani byli z tego, że walczyli z niesprawiedliwością i buntowali się przeciwko establishmentowi, czyli reprezentowali wszystko to, o co naprawdę i od zawsze w zasadzie chodziło w punk rocku. Ale zauważali też wszystko to, co nie dotyczyło tylko walki z niesprawiedliwym systemem.

Album do dziś ceniony jest, między innymi, za doskonałe teksty piosenek, które często swoją mocą dominują nad muzyką. Każdy utwór na albumie jest wyrazem niezadowolenia członków zespołu z powodu jak najbardziej realnych wydarzeń i zagrożeń. „London Calling” odzwierciedlał wtedy przecież rosnące napięcie dotyczące potencjalnej wojny nuklearnej, z kolei „Guns Of Brixton” to historia o brutalności policji, a „Clampdown” wzywa młodzież do walki z status quo.

Muzycznie podkreślono tę mnogość czyhających na ludzkość i społeczeństwo klęsk dobrą mieszanką muzycznych stylów. W końcu w swojej istocie post-punk składa się z kreatywnego łączenia punk rocka z innymi stylami muzycznymi – tu przede wszystkim usłyszymy reggae i rockabilly. To połączenie prowadziło do wyprodukowania płyty, prawie w całości złożonej z kultowych w przyszłości utworów.

Paranoja Strummera

Szczególnie wnikliwym obserwatorem wydarzeń był Joe Strummer, który sam siebie nazywał „newsowym ćpunem” – pasjami czytał i oglądał wiadomości. Podczas rozmów o pisaniu tekstu do „London Calling” Strummer zawsze twierdził, że początkową inspiracją była rozmowa z jego ówczesną narzeczoną, Gaby Salter. – Chwilę wcześniej przyjąłem kolejną porcję wiadomości – jakieś bzdury na temat zimnej wojny, lista zagrożeń, a nawet informację, że Londyn może być zagrożony powodziami. Nawijałem o tym nieustannie i Gaby w końcu stwierdziła, że powinienem napisać coś na ten temat – opowiadał Strummer w wywiadzie dla magazynu Uncut.

O powodziowym zagrożeniu wspomina też gitarzysta, Mick Jones. Jego zdaniem to właśnie nagłówek w londyńskim Evening Standard nakręcił Strummera. Gazeta ostrzegała wtedy, że Morze Północne może podnieść poziom i wepchnąć wodę do Tamizy, zalewając miasto. Cała ta sytuacja skupia się w słynnym wersie „Londyn tonie, a ja przecież mieszkam nad rzeką”. Trzeba tu jednak dyskretnie zauważyć, że Joe Strummer mieszkał co prawda nad rzeką, ale w dość wysokim wieżowcu – raczej nic by się mu nie stało…

Z kolei wers o „błędzie nuklearnym” został zainspirowany stopieniem reaktora jądrowego na wyspie Three Mile Island w marcu 1979 roku. Incydent ten jest również przywoływany w tekście do Wspomnianej wyżej piosenki „Clampdown”. z tego samego albumu.

Sam tytuł pochodzi od hasła identyfikacji stacji radiowej BBC World Service, używanego podczas II Wojny Światowej, gdy BBC nadawało audycje poza Anglię. Joe Strummer usłyszał po raz pierwszy wiadomość „London calling…”, gdy mieszkał w Niemczech ze swoimi rodzicami. Skojarzenie z ciężkimi czasami było nieuniknione – nawiązanie pojawia się też na koniec utworu, a jest to seria sygnałów dźwiękowych oznaczających SOS w kodzie Morse'a. Mick Jones utworzył te dźwięki na jednym ze swoich przetworników gitarowych. W „London Calling” zamknięcie piosenki tym kodem miało sugerować, że katastrofa uderzyła i pomoc jest natychmiast potrzebna.

Film katastroficzny

Teledysk został nakręcony na molo Cadogan Pier, obok mostu Alberta w Battersea Park w Londynie. Wyreżyserował go długoletni przyjaciel zespołu, Don Letts. Zdjęcia odbywały się w wyjątkowo zimną i mokrą noc w grudniu 1979 roku, a zespół był filmowany na barce. Niestety, Letts nie bawił się dobrze przy nagrywaniu teledysku.

 – Zdecydowanie jestem miłośnikiem ziemi, nie umiem w ogóle pływać. Nie wiedziałem też, że Tamiza ma przypływy! Umieściliśmy więc kamery na łodzi, trafił się odpływ, a kamery od razu stanęły za nisko. Nie zdawałem sobie sprawy, że rzeki płyną, więc pomyślałem, że kamera będzie po prostu bujać się na wodzie przy molo… Ale nie, kamera wciąż oddala się od brzegu! Potem zaczyna padać deszcz. Jestem już trochę zakręcony, ale idę z tym dalej, bo i The Clash robią swoje. Tak pracujący zespół, to wszystko, czego potrzebowałem, aby zrobić świetny klip. To też dobry przykład na to, że odwracamy przeciwności na naszą korzyść – opowiadał o kręceniu teledysku Letts.

Mając w pamięci plan teledysku, Joe Strummer podczas nagrywania piosenki wykonał trochę dziwnych i złowieszczych dźwięków, brzmiących nieco jak echo – słychać je przez około dwie minuty.  Okazało się, że po prostu naśladował mewę…

Destrukcja na jednym zdjęciu

Temat co prawda dotyczy albumu, nie piosenki, ale nie sposób o nim zapomnieć. Słynna okładka płyty „London Calling” okrzyknięta została bowiem arcydziełem tej niszowej sztuki i stała się obiektem kolekcjonerskim. Na zdjęciu fotografki Pennie Smith uwieczniony jest Paul Simonon, basista zespołu, który 21 września 1979 roku postanowił zdruzgotać swoją gitarę basową na scenie nowojorskiego Palladium.

Show poszło całkiem dobrze, ale mnie jakoś nie było za dobrze, miałem kiepski nastrój i wyładowałem się na basie. Gdybym był mądry, wziąłbym zapasowy bas i użył go do tego aktu, bo zapas nie był tak dobry jak ten, który rozbiłem… Natomiast kiedy patrzę na to zdjęcie teraz żałuję tylko, że nie mogłem wtedy podnieść trochę bardziej twarzy do góry – opowiadał Simonon.

Okładka okazała się ostatnim szlifem na bryle tej niezwykle spójnej i ikonicznej płyty.

Czytając dziś gazety i oglądając wiadomości można spokojnie zrozumieć, dlaczego Joe Strummer był tak bardzo opętany dramatycznymi informacjami. Jako wrażliwiec, nie mógłby chyba spać spokojnie żyjąc w naszych czasach. W hołdzie posłuchajmy jeszcze raz informacji o nadciagającej katastrofie.

Poprzedni
Powrót do aktualności
Następny

Polecane

Umów się na prezentację w salonie

W każdym z naszych salonów znajduje się sala odsłuchowa, w której w miłej atmosferze zaprezentujemy Ci brzmienie wybranego przez Ciebie sprzętu audio.

Umów się na spotkanie

Zobacz listę salonów

Umów

Top Hi-Fi & Video Design

Salony firmowe

Salony firmowe

Top Hi-Fi & Video Design: