Poprzedni
Następny

Perły z lamusa. Wielki szpieg, wielkie kłopoty i wielki głos, czyli Shirley Bassey i „Goldfinger”

Piosenki przewodnie z filmów o najbardziej znanym tajnym agencie świata zazwyczaj stają się przebojami – choćby na chwilę. Czasem jednak warto przypomnieć o perłach – zwłaszcza gdy są już raczej antyczne, jak ten utwór, pochodzący z 1964 roku.

„Goldfinger”, w wykonaniu Shirley Bassey, to piosenka będąca motywem przewodnim trzeciego filmu z Jamesem Bondem – z którym zresztą dzieli tytuł. Jednocześnie to jeden z najbardziej znanych w latach sześćdziesiątych utworów, wykonywanych przez Bassey, która jako wokalistka zachwyciła tak bardzo, że jej głos poniósł się razem z przygodami Jamesa Bonda w świat jeszcze dwa razy. Bassey wykonała bowiem przewodnie hity do filmów „Diamenty są wieczne” (1971) i „Moonraker” (1979). Oba utwory są porywające – jak większość muzyki skomponowanej na potrzeby filmów o Bondzie – jednak tym razem skupiamy sią na jej „szpiegowskim” debiucie.

Miłość od pierwszego posłuchania

Bassey była znana w branży między innymi z tego, że odmawiała słuchania proponowanych jej utworów, jeśli nie miały już napisanego tekstu. Twierdziła, że tylko kompletne dzieło może skłonić ją do zgody na jego wykonywanie. Dlatego autor muzyki, John Barry, nie był szczególnie dobrej myśli proponując Bassey współpracę przy nagraniu „Goldfingera”. Postanowił jednak wykorzystać swoją dobra pozycję w towarzyskim i zawodowym światku artystki – był bowiem jej dyrygentem podczas trasy koncertowej po Anglii.

– Pewnego dnia John powiedział, że jest piosenka napisana do nowego filmu z Jamesem Bondem i chciałby, żebym ją wykonała. Powiedział też: „Znam twoją zasadę, że nigdy nie posłuchasz piosenki, chyba że zawiera tekst. Muszę cię ostrzec, nie mamy słów — jest tylko muzyka, którą napisałem. Nadal czekamy na resztę". A ponieważ mieliśmy taki wspaniały kontakt podczas naszej trasy, powiedziałam Johnowi: „Cóż, posłucham jej. Złamię swoją zasadę”. I dzięki Bogu, że to zrobiłam, ponieważ w chwili, gdy zagrał mi muzykę, dostałam gęsiej skórki i powiedziałam mu: „Nie obchodzą mnie słowa. Zrobię to!”. I na szczęście tekst potem też okazał się wspaniały – wspomina Shirley Bassey.

Pechowy utwór, który stał się hitem

John Barry podczas tworzenia muzyki wiedział tylko, że musi ona dotyczyć czarnego charakteru – co było wówczas bardzo nietypowym tematem dla piosenki, utwory przewodnie dotyczyły zazwyczaj głównych bohaterów i herosów. Zainspirował się zatem klasyczną piosenką „Mack The Knife”, którą uważał za ostateczny hołd dla archetypu złoczyńcy.

Barry skomponował zatem utwór tak, by jego nastrój oddawał charakter kolejnego nemezis Bonda.

Nie miał zresztą szczęścia do tego utworu. Według artykułu w London Times, pewnego ranka przy śniadaniu, zagrał trzy nuty otwierające dla swojego ówczesnego współlokatora, aktora Michaela Caine'a. – To brzmi jak Moon River! – miał zakrzyknąć aktor. Barry szybko dodał zatem wzmacniającą efekt partię na instrumenty dęte, aby ukryć to niestosowne podobieństwo. Co więcej, sam producent Bonda, Harry Saltzman, nie był zachwycony utworem i wymagał długiego przekonywania, by wykorzystać go jako motyw przewodni. Saltzman nazwał dzisiejszy hit „najgorszą piosenką, jaką kiedykolwiek słyszał w swoim życiu”, ale ponieważ nie było czasu na szukanie nowej propozycji, zdecydował się jednak na wykorzystanie utworu Barry’ego.

Ostatecznie piosenka – zgodnie z zamierzeniem kompozytora – stała się podstawą całej ścieżki dźwiękowej filmu. Można było ją usłyszeć nie tylko na początku, ale też później rozpoznawać kolejne utwory oparte na „Goldfingerze” w kluczowych punktach całego filmu.

Głos stworzony do muzyki filmowej

Głos Bassey był wymarzonym wokalem do zaśpiewania tekstu, a jego potęga miała wzmocnić mroczny efekt. Niesamowite możliwości artystki były powszechnie znane, natomiast podczas nagrania doszło do pewnego zamieszania. Okazało się, że Shirley ma dość spory problem z utrzymaniem nuty i wydłużeniem dźwięku – Barry nie był zadowolony z efektu i poprosił o ponowne nagranie. Bassey upierała się, że przeceniono jej możliwości i nie da sobie rady – mimo tego postanowiła spróbować. Chwilę później zdumiona ekipa zgromadzona w studio usłyszała małą szamotaninę i dziwne szelesty. Na szczycie kabiny nagraniowej wylądował... biustonosz Bassey. Uwolniona z „więzów” artystka nabrała powietrza głęboko w płuca, a efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. To było to!

Można w tym miejscu zastanowić się, jakim cudem Bassey poradziła sobie z każdym kolejnym koncertowym wykonaniem tego przeboju. Najwyraźniej jednak wokalistka musiała zadbać o odpowiednią garderobę sceniczną, ponieważ „Goldfinger” śpiewany przez nią na żywo to utwór poruszający zmysły do głębi i wyzwalający dreszcz, z jakim mamy do czynienia tylko w obliczu prawdziwej sztuki. Najlepszym dowodem na wirtuozerię Bassey, jest wykonanie z Royal Albert Hall nagrane w 1974 roku. Śpiewany na żywo utwór (dla niecierpliwych od 19:22 wideo poniżej) zyskuje niewiarygodną energię, sama Bassey zresztą jest wyjątkowo charyzmatyczna, ma doskonały kontakt z publicznością i zdecydowanie nie ma biustonosza...

Jako ciekawostkę można dodać, że wieku 76 lat Shirley Bassey wykonała tę piosenkę podczas rozdania Oscarów 2013 w ramach hołdu dla 50-lecia działalności franczyzowej Jamesa Bonda na wielkim ekranie.

Bassey naprawia błędy

Okazało się, że artystka nie straciła ani głosu, ani energii i animuszu, po raz kolejny udowadniając, że piosenki do filmów o Jamesie Bondzie są nie tylko ponadczasowe, ale również idealnie dopasowane do swoich wykonawców. Shirley Bassey ponownie nagrała zresztą ten utwór na swój album „Hello Like Before” wydany w 2014 roku, odtwarzając oryginalną orkiestrację. Piosenkarka przyznała też, że w wersji oryginalnej są dwie błędne nuty i była zadowolona z możliwości ponownego nagrania „Goldfingera”. – Dla mnie zawsze brzmiało to jakoś źle i nigdy nie mogłam tego naprawić w mojej głowie. I choć moi dyrektorzy muzyczni przez lata mówili, że nie ma w tym nic złego. To prawdopodobnie była moja wina. Teraz udało się to wszystko nagrać od nowa piosenkę i nie słyszę już tych złych nut — i brzmi to tak dobrze, że cieszę się, że mogliśmy to powtórzyć – powiedziała w wywiadzie dla BBC Radio. Cóż, pozostaje tylko posłuchać tego znowu, choć przyznać trzeba, że urok starego nagrania naprawdę robi swoje!

Poprzedni
Powrót do aktualności
Następny

Polecane

Umów się na prezentację w salonie

W każdym z naszych salonów znajduje się sala odsłuchowa, w której w miłej atmosferze zaprezentujemy Ci brzmienie wybranego przez Ciebie sprzętu audio.

Umów się na spotkanie

Zobacz listę salonów

Umów

Top Hi-Fi & Video Design

Salony firmowe

Salony firmowe

Top Hi-Fi & Video Design: