Poprzedni
Następny

Wszystko zaczęło się od Warszawy. Rzeczy, które warto wiedzieć o Joy Division

rzecz których nie wiecie o Joy DivisionSource: Josh Sorenson on Unsplash

Nie ma rozmowy o post-punku bez poświęcenia jej lwiej części brytyjskiemu zespołowi, który 29 maja 1977 roku zagrał swój pierwszy koncert w ponurym Manchesterze – jeszcze pod nazwą, która niekoniecznie jest dziś rozpoznawalna.

Joy Division, post-punkowi muzycy z Manchesteru do dziś są (nie można o nich mówić w czasie przeszłym, to się po prostu nie godzi!) jednym z najbardziej ikonicznych brytyjskich zespołów, które nadal mocno wpływają na kształt współczesnej sceny rockowej. Z okazji debiutu Joy Division, który miał miejsce czterdzieści dwa (!) lata temu, przypominamy kilka ciekawostek o post-punkowych gigantach.

Warszawa debiutuje w Manchesterze

Początek zespołu to 20 lipca 1976 roku, gdy dwaj przyjaciele z dzieciństwa – Bernard Sumner i Peter Hook – udali się na oczekiwany koncert zespołu Sex Pistols w rodzinnym Manchesterze. Występ Pistolsów wywarł na nich niesamowite wrażenie. Po latach Sumner wspominał go nadal bardzo intensywnie. – Sex Pistols to zespół, który raz na zawsze zniszczył mit bycia gwiazdą popu, muzyka będącego jakimś bogiem, któremu trzeba było oddawać cześć – opowiadał Bernard w wywiadzie dla brytyjskiego czasopisma muzycznego „Mojo” w 1994 roku.

Okazało się, że emocje na scenę zanieść może każdy, niezależnie od pochodzenia, sławy czy talentu. Następnego dnia Peter Hook pożyczył 35 funtów od swojej matki na zakup gitary basowej. Bernard Sumner nie zwlekał z dołożeniem się do wspólnej inicjatywy i nie tylko kupił własną gitarę, ale ściągnął do spółki Terry’ego Masona – ambitnego perkusistę. Brakowało tylko wokalisty, bo zachęcany przez zmotywowanych muzyków kolega z pracy odmówił uczestniczenia w projekcie. Nie ma chyba jednak czego żałować, bo gdyby Martin Gresty dołączył do zespołu, nigdy nie dowiedzielibyśmy się o istnieniu Iana Curtisa…

Wokalista, którego nazwisko zna dziś cały świat pojawił się na przesłuchaniu dzięki ogłoszeniu, które muzycy wywiesili w witrynie lokalnego sklepu muzycznego. Choć słowo „przesłuchanie” nie jest tu najbardziej adekwatne – Curtis wyznał, że podobały mu się wcześniejsze koncerty bezimiennej kapeli w lokalnych klubach. Sumner poczuł iskrę porozumienia i zaproponował Curtisowi, żeby po prostu zaczął z nimi występować. Było to całkiem niezłe przeczucie. W Manchesterze nie brakowało wtedy okazji do grania, a zapał i determinacja były dość mocno cenione na punkowej scenie. Podczas jednego z występów zespół został zauważony przez managera zespołu Buzzcocks, Richarda Boone’a – ten natychmiast zaproponował kapeli występ w roli supportu na koncercie Buzzcocks.

Boon i frontman Buzzcocksów, Pete Shelley, proponowali, aby nowy zespół nazwać Stiff Kittens (Sztywne Kociątka…), ale ekipa nieprzychylnie odniosła się do tej nieco deprecjonującej nazwy. Jako fani Bowiego postawili na prostą nazwę Warszawa – nawiązującą oczywiście do ówczesnego hitu Davida. I właśnie jako Warszawa zadebiutowali 29 maja 1977 roku w klubie Electric Circus, który dziś znany jest jako „wylęgarnia talentów” i jest jednym z najbardziej rozpoznawanych brytyjskich klubów lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.  

Kontrowersyjna nazwa, kontrowersyjne teksty

W 1978 roku okazało się, że nazwę trzeba zmienić – przyczyną był szybki rozwój kariery innego brytyjskiego zespołu, Warsaw Pakt. Aby uniknąć nieporozumień i pomyłek, muzycy zdecydowali się na kompletnie inna nazwę, która wzbudziła zresztą sporo kontrowersji. Joy Division to słowa zaczerpnięte z popularnej powieści „Dom lalek”, wydanej w 1955 roku. Na kartach tej przygnębiającej książki owe "Oddziały Radości" były grupami żydowskich kobiet przetrzymywanych w obozach koncentracyjnych i służących sprawianiu seksualnych przyjemności nazistowskim żołnierzom. Kilka razy z powodu tej niesmacznej nazwy odmówiono zespołowi występu. Nawet debiutancki koncert Joy Division był reklamowany przy użyciu dawnej nazwy – choć organizatorzy uparcie twierdzili, że świecą nazwą Warszawa tylko dlatego, żeby nie skonfundować fanów. Niezależnie od tych intencji 25 stycznia 1978 roku nazwa polskiej stolicy odeszła w niepamięć. Ze sceny w Pip’s Club zeszli entuzjastycznie oklaskiwani muzycy Joy Division.

Nazwa była jedynie zapowiedzią kolejnych kontrowersji. Ich głównym źródłem był oczywiście Ian Curtis, który jako jedyny tekściarz grupy pisał często – gorączkowo i w amoku – teksty niezrozumiałe i zawiłe nawet dla kolegów z zespołu. Tworzył zresztą obficie i bardzo często – słuchał później komponowanych przez kolegów utworów i do muzyki dobierał najbardziej adekwatne teksty. Do dziś znawcy tematu zastanawiają się, ile nieznanych słów skrywają pamiątki po muzyku.

Jednym z tych niezbyt zrozumiałych tekstów jest „She’s Lost Control” – jeden z najbardziej rozpoznawanych hitów. Tekst ukochany przez fanów był często rozumiany jako deklaracja wolności i spełniania się, folgowania swoim instynktom, podążania za wewnętrznym głosem. I choć uważano go też za przestrogę przed autodestrukcją, wielu traktowało ten utwór jako genialny manifest pokoleniowy. W rzeczywistości tekst opowiada o dziewczynie, która traci kontrolę nad sobą, jednak nie z powodu emocji, a ataku epilepsji…

Sumner opowiadał o inspiracji Curtisa w wywiadzie dla magazynu „Q”. – Do napisania „She’s Lost Control” zainspirowała Iana dziewczyna, która przychodziła do ośrodka rehabilitacyjnego, gdzie pracował Ian. Leczyła się, żeby spróbować znaleźć pracę. Miała epilepsję i traciła przez nią coraz więcej czasu. Pewnego dnia po prostu przestała przychodzić i Ian założył, że znalazła pracę, ale później dowiedziała się, że miała atak i umarła – opowiadał Sumner. Później okazało się, że nie bez przyczyny tekst powstał w 1979 roku.

Curtis niedługo przedtem zaczął sam cierpieć na ataki epileptyczne. Jednym z jego największych lęków było to, że umrze we śnie w wyniku napadu padaczkowego. Z powodu tego strachu, on i jego żona ustanowili rytuał, zgodnie z którym wieczorem po koncercie, po którym Curtis nie doświadczył napadu padaczkowego, Ian albo siedział na krześle i czekał na atak w obecności żony, albo leżał z nią w łóżku skupiając się na swoim oddechu, którego rytm zdradzał zbliżający się napad. Ta sytuacja coraz bardziej wykańczała go psychicznie.

Miłość, która zabija

Nie sposób w tym momencie nie wspomnieć o żonie Curtisa, którą wielu fanów obwinia o przedwczesną śmierć artysty. Choć samobójstwo Iana było efektem wielu skomplikowanych czynników, Deborah Curtis stała się kozłem ofiarnym. Cierpienie Curtisa miało uzewnętrznić się między innymi w tekście jednego z najbardziej ikonicznych utworów wszech czasów – „Love Will Tear Us Apart”.

Stephen Morris, perkusista Joy Division, opowiadając o tym tekście powiedział: – Gdy usłyszałem tę piosenkę po raz pierwszy, pomyślałem, że jest naprawdę dobra i będzie się podobać, ale budziła tez moje obawy. To był wspaniały okres dla zespołu, ale życie osobiste Iana – tam wszystko szło źle. Z perspektywy czasu, kiedy słuchasz tego tekstu w świetle tego, co się wydarzyło, wydaje się to cholernie oczywiste. Szczerze mówiąc, nie zdawałem sobie sprawy, że Ian pisze o sobie. Powiedziałem mu tylko, że to świetny tekst. To trochę utrudnia mi słuchanie tego utworu teraz…

Bernard Sumner wyjaśnił to nieco bardziej wprost. – Ian ożenił się bardzo, bardzo młodo. I do czasu napisania tej piosenki, kilka razy był naprawdę na rozstaju dróg. Jego życie bardzo się zmieniło przez małżeństwo i urodzenie się dziecka – zawsze wolny, teraz musiał dokonywać trudnych wyborów. Myśleliśmy, że jego życie jest w porządku. Ale Ian miał dwie twarze – publiczną i te prywatną, skalaną problemami, które miał w domu. A my po prostu nie słuchaliśmy wnikliwie tych tekstów. Joy Division było czterema osobami na piedestałach, a my nie rozmawialiśmy o tym, o czym są te piosenki. Szkoda – powiedział muzyk.

Deborah Curtis wydała w 1995 roku biografię Iana, która rzuciła w końcu nieco więcej światła na życie artysty. „Przejmujący z oddali” to niesamowita historia wielkiej sztuki i wielkiego upadku człowieka, którego zabiły miłość, sztuka i strach przed życiem.

Ten straszny 1980 rok

Tuż przed planowaną trasą zespołu po Stanach Zjednoczonych Joy Division, Ian Curtis powiesił się. Wydarzyło się to 18 maja 1980 roku. Został znaleziony przez żonę w ich kuchni. Deborah doniosła, że poprzedniej nocy pokłócili się i wyszła z domu. Curtis upił się i popełnił samobójstwo. Kiedy żona odnalazła jego ciało, słynny „Stroszek” Wernera Herzoga leciał w telewizji, a piosenka „Idiota” Iggy’ego Popa na cały regulator rozbrzmiewała w domu. Chociaż koledzy z zespołu postrzegali to samobójstwo jako akt dość impulsywny, jego żona przyznała później, że Curtis wielokrotnie mówił, że nie zamierza dożywać trzydziestki. Świat stracił jednego z najbardziej obiecujących artystów.

Śmierć Curtisa oznaczała koniec zespołu. Nie tylko ze względu na bolesną stratę, ale na zawartą kiedyś umowę. Muzycy ustalili, że jeżeli którykolwiek z nich umrze, nigdy nie zagrają już pod dawnym wspólnym szyldem. Choć wyraziste brzmienie zespołu, wraz z niepokojącymi tekstami Curtisa, otworzyły artystom drogę do alternatywnej sceny zarówno w Manchesterze, skąd pochodzi grupa, jak i na całym świecie – czas było zamknąć za sobą drzwi. Po śmierci Curtisa, pozostali członkowie założyli New Order, zespół o nieco innym brzmieniu, ale z pogłosem zdradzającym dramatyczne korzenie. Nowe porządki, proszę Państwa…

Dziś, w rocznicę tego niesamowicie ważnego dla muzycznego świata debiutu, można wrócić choć na chwilę do głowy Iana Curtisa, przypominając sobie niepokój jego duszy. Można też usiąść w spokoju, włączyć telewizor i nastroić głośniki, a potem obejrzeć – okraszony niesamowitą muzyką w wykonaniu New Order! –  film „Control” z 2007 roku. Bo tylko to nam dzisiaj pozostało.

Poprzedni
Powrót do aktualności
Następny

Polecane

Umów się na prezentację w salonie

W każdym z naszych salonów znajduje się sala odsłuchowa, w której w miłej atmosferze zaprezentujemy Ci brzmienie wybranego przez Ciebie sprzętu audio.

Umów się na spotkanie

Zobacz listę salonów

Umów

Top Hi-Fi & Video Design

Salony firmowe

Salony firmowe

Top Hi-Fi & Video Design: