Jeśli będąc artystą kładziesz się spać z poczuciem, że stworzyłeś coś nowatorskiego, z pewnością uważasz swój dzień za udany. Gdy dodatkowo Twoje dzieło porusza serca milionów słuchaczy, a na Twoim bankowym koncie pojawiają się siedmiocyfrowe kwoty, możesz uznać, że odniosłeś wielki zawodowy sukces. Wszystko to przydarzyło się muzykom Pink Floyd – jednego z najbardziej innowacyjnych i wpływowych zespołów w historii muzyki popularnej.
Dziś tworzyć niesamowite efekty dźwiękowe jest w miarę łatwo – parę kliknięć myszką i ściągasz z sieci archiwum dźwięków, w którym jest wszystko: od huku startującego Dreamlinera, po odgłos chrapania dziadka Leona. Odpowiedni program komputerowy odtworzy Ci to od przodu, od tyłu, skróci, wydłuży, zmultiplikuje i zrobi wszystko to, co wykiełkuje w Twojej bujnej wyobraźni.
We wczesnych latach 70. XX w. było to o wiele trudniejsze zadanie. Ale już wtedy istnieli artyści, którym udawało się tworzyć kreatywne perełki, zachwycające słuchaczy nawet pół wieku później. Należał do nich zespół Pink Floyd. Trudno się nie zgodzić ze opinią dziennikarza magazynu „New Musical Express”, który napisał, że „żadna rockowa grupa nie eksperymentowała z dźwiękiem tak kreatywnie, mając do dyspozycji tak ograniczoną technologię”.
Pionierzy kwadrofonii
Brytyjski zespół przejawiał ciągotki do technologicznych nowinek już pod koniec lat 60., kiedy to zafundował swym fanom rewolucyjny na owe czasy system kwadrofonicznego nagłośnienia koncertów. Do uzyskania odpowiedniego efektu służyło tajemnicze urządzenie, zwane Azimuth Co-ordinator, wyposażone w dwa dżojstiki. Manewrujący nimi klawiszowiec Rick Wright przesyłał dźwięk do odpowiednich głośników umieszczonych w rogach sali koncertowej, potęgując w ten sposób zamęt w głowach słuchaczy, którzy – jak na tamte czasy przystało – już i tak często byli otumanieni licznymi substancjami psychoaktywnymi.
Zastanawiasz się nad systemem audio, ale nie wiesz od czego zacząć? Sprawdź w tym celu nasze poradniki:
- Jakie stereo wybrać?
- Zestaw stereo od A do Z - przewodnik dla początkujących
- Dobry dźwięk na twoim biurku, czyli desktop audio
Nie trzeba wspomagać się żadnymi używkami, aby poczuć rozkosz płynącą z obcowania z muzyką Pink Floyd w wersji live. Wystarczy sięgnąć po jeden albumów koncertowych grupy – najlepiej „Pulse” z 1995 r. – i odtworzyć go w zaciszu domowego salonu na dobrym wzmacniaczu zintegrowanym, połączonym z odpowiedniej klasy kolumnami. Biorąc pod uwagę, że dźwięk na płycie został odpowiednio podrasowany, a ryzyko, że ktoś będzie nam go zakłócał swoim spontanicznym śpiewem lub okrzykami zachwytu, jest minimalne, możemy liczyć nawet na lepsze wrażenia akustyczne, niż te, których doświadczali fani na koncertach pamiętnej trasy „Division Bell Tour”.
Cuda rodem z księżyca
Sztandarowym dziełem Pink Floyd jest wydany w 1973 r. album „The Dark Side of the Moon”, nafaszerowany dźwiękowymi smaczkami, niczym filmy Patryka Vegi wulgaryzmami. Już przy otwierającym go utworze „Speak To Me” membrany głośników podrygują w rytm bijącego serca. Uzyskanie tego efektu to była bułka z masłem – wystarczyło podrasować nieco odgłos bębna basowego w zestawie perkusyjnym Nicka Masona. Dużo więcej zachodu wymagało sklejenie w jedną całość odgłosów wielu zegarów, nagranych każdy z osobna w sklepach z antykami na potrzeby kawałka „Time”.
Najbardziej pracochłonne okazało się słynne intro do piosenki „Money”. Basista Roger Waters najpierw wziął pod pazuchę szpulowy magnetofon Revox A77, z którym udał się do pracowni garncarskiej swojej żony Judith. Tam zarejestrował odgłosy m.in. upuszczanych garści monet, pocieranych o siebie kartek papieru i dzwoniącej automatycznej kasy. Potem wrócił z tym do studia, pociął taśmę na siedem równych części, a następnie pieczołowicie je z sobą posklejał, tworząc w ten sposób jeden z najsłynniejszych sampli w dziejach muzyki – w czasach, kiedy samplowanie było jeszcze uznawane za rzecz z pogranicza czarnej magii!
Czym chata bogata
Muzycy Pink Floyd tak rozochocili się akustycznymi zabawami przy tworzeniu „The Dark Side Of The Moon”, że następny album postanowili nagrać… bez użycia muzycznych instrumentów. Zgodnie z roboczym tytułem „Household Objects”, miały je zastąpić sprzęty domowego użytku, takie jak kuchenne miksery, kieliszki do wina, dezodoranty w aerozolu, pokrywki do garnków, czy gumki recepturki. Ostatecznie jednak fani nie dostali szansy włożenia do swych odtwarzaczy płyty z zapisem tych eksperymentów – po tygodniach bezowocnych prób zespół ostatecznie porzucił pomysł i przeprosił się z tradycyjnymi instrumentami.
Klasycy w muzealnej oprawie
Niebywałą gratką dla fanów Pink Floyd była wystawa „Pink Floyd: Their Mortal Remains”, otwarta w 2017 r. w Victoria and Albert Museum w Londynie. Historia grupy została tam przedstawiona w zapierającej dech, multimedialnej formie, z dźwiękiem w 3D dobiegającym z 25 głośników, w tym 7 subwooferów. Odpowiedni sprzęt dostarczyła związana z zespołem od lat niemiecka firma Sennheiser, która przy tej okazji zaprezentowała pełnię zalet własnej technologii AMBEO. Po sukcesie londyńskiej odsłony, wystawa wyruszyła w tournée po Europie, odwiedzając w kolejnych latach Rzym, Dortmund i Madryt. Rzesza polskich fanów Pink Floyd czeka z niecierpliwością, aż dotrze również nad Wisłę!
Na razie pozostaje nam cieszyć się licznymi wydawnictwami brytyjskiej grupy w formie płyt CD i DVD. Aby w pełni docenić piękno zawartego na nich dźwięku i obrazu, warto odtwarzać je za pomocą sprzętu najwyższej klasy. W jego skompletowaniu chętnie pomoże Ci jeden z ekspertów sieci Top HiFi & Video Design. Nawiąż z nim kontakt już teraz!
Komentarze