Poprzedni
Następny

Jimi Hendrix – gitara, jak spadająca bomba. 80-lecie urodzin arcymistrza

Choć zmarł ponad pół wieku temu, wciąż jest inspiracją dla nowych pokoleń muzyków, a jego gitarowe tricki powielane są – z lepszym lub gorszym skutkiem – przez rzesze naśladowców. Przypadająca 27 listopada 80. rocznica urodzin Jimiego Hendriksa to świetna okazja, by wpuścić do głośników trochę magii w wykonaniu geniusza sześciu strun

Fot. Simon Weisser on Unsplash

Fot. Simon Weisser on Unsplash

Aż trudno uwierzyć, że przyszły arcymistrz gitary zaczął brzdąkać dopiero jako nastolatek, i to na… znalezionym na śmietniku ukulele, wyposażonym zaledwie w jedną strunę. Dopiero gdy miał 15 lat, pierwszy raz ujął w dłoń prawdziwą gitarę akustyczną, a niedługo później wybłagał u ojca pierwszego „elektryka”, na którym mógł grać swojego ukochanego bluesa.

Był to koniec lat 50., a więc czas, gdy cała Ameryka i pół świata oszalało na punkcie Elvisa Presleya. Młody Jimi (wtedy jeszcze zapisujący swoje imię „Jimmi”) też był początkowo zafascynowany Królem Rock and Rolla, ale ostatecznie jego sercem i duszą zawładnął blues takich wykonawców, jak Robert Johnson, Howlin' Wolf, B.B. King czy Muddy Waters. Zaczął więc pilnie ćwiczyć bluesowe zagrywki i skale, choć tak naprawdę nigdy nie odebrał żadnego muzycznego wykształcenia i do końca życia nie potrafił czytać nut.

To wszystko nie miało jednak wielkiego znaczenia w obliczu muzycznego geniuszu, jakim został obdarzony przez Opatrzność ten nieśmiały chłopak, urodzony w samym środku II wojny światowej w zagubionym na północno-zachodnim krańcu Stanów Zjednoczonych mieście Seattle. Ani tam, ani w Nashville, gdzie przeniósł się w wieku 20 lat, nie poznano się w pełni na jego talencie. Niewiele lepiej poszło mu w Nowym Jorku i dopiero po wyemigrowaniu do Londynu miał się przepoczwarzyć ze zdolnego, ale ukrytego w cieniu muzyka akompaniującego bardziej znanym wykonawcom w kolorowego motyla – gwiazdora rocka, który wywoływał ekstazę wśród fanów na koncertach, a innych gitarzystów wprawiał w osłupienie swoimi wyczynami w studiu nagrań.

Później przeczytaj również: 12 piosenek przy których prawdopodobnie spalisz swój sprzęt audio

Nowe doświadczenie akustyczne

Zarówno w studiu, jak i na scenie, w najlepszym okresie twórczości towarzyszył mu tercet Jimi Hendrix Experience. Oprócz lidera grali w nim także basista Noel Redding oraz perkusista Mitch Mitchell. Obu panom trudno było odmówić umiejętności, jednak to, co na tle sekcji rytmicznej wyczyniał ze swoją gitarą Hendrix, było na owe czasy prawdziwym kosmosem. Każdy z trzech albumów studyjnych – nagranych w ciągu niecałych dwóch lat „Are You Experienced”, „Axis: Bold as Love” i „Electric Ladyland” – przełamywał kolejną barierę i udowadniał, że artystyczne wizje Jimiego nie mają żadnych granic.  

Hendrix brał cudze utwory i grał je tak, że zaczynały być jego. Wykonywanemu wcześniej przez wielu artystów rockowemu kawałkowi „Hey Joe” dołożył charakterystyczne gitarowe intro i porywającą solówkę – momentalnie zyskał on nowy, oślepiający blask. Gdy wziął na warsztat „All Along the Watchtower”, dość smętną folkową balladę Boba Dylana, zrobił z niej rockową petardę o takiej sile rażenia, że nawet sam jej autor od tej pory zaczął grać ją „po hendriksowsku”.

Jimi błyszczał też jako kompozytor. Spod jego palców wyszły takie perełki, jak choćby „Little Wing”, „Castles Made of Sand”, „The Wind Cries Mary” czy „Bold as Love”. Oprócz nieprzeciętnych umiejętności w posługiwaniu się palcami obu rąk, Hendrix miał także dużą śmiałość w wykorzystywaniu gitarowych efektów i potencjału studia nagraniowego. To właśnie on pokazał innym gitarzystom, jak wycisnąć maksimum możliwości z efektu zwanego wah-wah (w kapitalnym „Voodoo Child”!). Gdy usiądziemy wygodnie w fotelu, założymy dobre słuchawki, a następnie wsłuchamy się w brzmienie którejkolwiek z płyt geniusza, usłyszymy tam niejeden raz, jak jego gitara „fruwa” pomiędzy kanałami lub wydaje dźwięki, których nikt wcześniej nawet nie próbował wydobywać z tego instrumentu.

Gitara jak spadająca bomba

Jednym z kawałków, które najlepiej nadają się do docenienia pełni kunsztu Hendriksa, jest „Machine Gun”, pochodzący z wydanej w 1970 roku koncertowej płyty „Band of Gypsys” i uważany za jeden z najważniejszych pacyfistycznych manifestów w muzyce epoki hipisów. Jimi najpierw dedykuje go w zapowiedzi żołnierzom – tym walczącym o prawa obywatelskie na Uniwersytecie w Berkeley i tym ginącym za ojczyznę w dalekim Wietnamie – a potem rozpoczyna trwającą dwanaście minut gitarową orgię. Słychać tam odgłosy nadlatujących samolotów i spadających bomb, alarmy przeciwlotnicze i krzyki przerażonych ludzi. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze wstrząsające słowa wyśpiewywane przez Hendriksa do spółki z perkusistą Buddym Milesem: „Karabin maszynowy roznosi moje ciało na kawałki”…

Utwór „Machine Gun” był drugim tak mocnym, antywojennym głosem Jimiego. Pierwszy rozległ się rok wcześniej podczas festiwalu w Woodstock, na którym Hendrix zagrał legendarną wersję amerykańskiego hymnu, którego nuty przeplatały się z podobnymi, apokaliptycznymi odgłosami. Koncert na Woodstocku i płyta „Band of Gypsys” były niestety jednymi z ostatnich wielkich dokonań szamana gitary, który zmarł w wieku 27 lat, będąc w trakcie trasy koncertowej po Europie. Spory w tym udział miały, niestety, alkohol i narkotyki, których muzyk nie odmawiał sobie w ostatnich miesiącach życia.

Wzór do naśladowania

Nowatorska, wręcz rewolucyjna twórczość Jimiego Hendriksa miała wpływ na niemal całą muzykę rockową. Czerpał z niej garściami Stevie Ray Vaughan, zmarły tragicznie wirtuoz gitary, któremu niemal udało się skopiować styl mistrza, ale także Eric Clapton, Eddie Van Halen, Prince, a nawet lider The Cure Robert Smith, który twierdzi, że gdy po raz pierwszy usłyszał grę Hendriksa, zmieniło się jego życie i postanowił, że zostanie muzykiem.

***

W 80. rocznicę urodzin geniusza nie ma lepszego sposobu na uczczenie jego pamięci, niż zanurzenie się w morzu muzyki, które po nim pozostało. Nie jest ono może wielkie, ale za to głębokie i na pewno wywoła wiele przyjemnych uczuć – zwłaszcza, jeśli utworów Hendriksa będziemy słuchać na wysokiej jakości sprzęcie audio, jakiego nie brakuje w ofercie sieci salonów Top Hi-Fi.

Czytaj więcej o muzyce:

Dowiedz się więcej o sprzęcie audio i uczyń słuchanie muzyki jeszcze przyjemniejszym:

Klub Dobrego Brzmienia



Poprzedni
Powrót do aktualności
Następny

Polecane

Umów się na prezentację w salonie

W każdym z naszych salonów znajduje się sala odsłuchowa, w której w miłej atmosferze zaprezentujemy Ci brzmienie wybranego przez Ciebie sprzętu audio.

Umów się na spotkanie

Zobacz listę salonów

Umów

Top Hi-Fi & Video Design

Salony firmowe

Salony firmowe

Top Hi-Fi & Video Design: