Poprzedni
Następny

Perły z lamusa: „Boys Don’t Cry”, The Cure. Męskie łzy to nic złego

Męskie emocje od dawna są tematem tabu – nawet dziś, w XXI wieku. Nijak ma się to oczywiście do licznych tekstów piosenek, w których mężczyźni otwarcie mówią o swoich uczuciach, opłakując utraconą miłość lub przegrane życie. Jednak to wrażliwi muzycy z The Cure postanowili otwarcie wspomnieć o tym, że – zdaniem wielu – facet w życiu powinien być twardy i zasygnalizować, że mamy pewien kulturowy problem.

Perły z lamusa: „Boys Don’t Cry”, The Cure. Męskie łzy to nic złego

The Cure w Madison Square Garden 19 czerwca 2016 r. (fot. Aaronjlaw, na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Zespół The Cure powstał w brytyjskim mieście Crawley, zamieszkanym głównie przez przedstawicieli niższej klasy średniej. W społeczności twardych mężczyzn i ogólnego rozgoryczenia życiem, wrażliwa strona młodych rockmanów nie zawsze była doceniana… Utwór „Boys Don’t Cry” wywołał nieprzyjemne poruszenie, gdy zespół zaczął grać go na występach – najwyraźniej zatwardzili miłośnicy punk rocka i mrocznych gotyckich klimatów niezbyt dobrze czuli się w obliczu obnażania męskich emocji. Na szczęście Robert Smith, urodzony wrażliwiec, postanowił wytrwać w swoich artystycznych planach i lekceważyć zły odbiór bardzo osobistych utworów.

Żenujące The Cure

Dzięki takiemu nastawieniu frontmana i muzyków wydarzyło się coś dobrego. Przez ponad czterdzieści lat istnienia, zespół The Cure przetrwał niewzruszenie modę na takie gatunki, jak post-punk, new wave, goth, grunge, rave, Udało się to dlatego, że muzycy stworzyli swój własny gatunek, wymykający się nieco ustalonym definicjom. Ich muzyka jest melodyjna, melancholijna, radosna, czasem kompletnie smutna, czasem po prostu zrelaksowana. Czyż nie bazuje właśnie na tych zakazanych emocjach?

Zwycięstwo The Cure nad muzycznym systemem jest o tyle godne uwagi, że naprawdę nie było im łatwo. Od samego początku istnienia zespołu brytyjska prasa muzyczna traktowała The Cure jako coś nieco żenującego – nie przekazywali politycznych manifestów jak The Clash, nie wyglądali jak „porządni punkowcy” z The Jam, a ich emocje nieco gasły przy dramatycznym, depresyjnym i zimnym jak styczniowa noc brzmieniu Joy Division. Mieli jednak coś, co zwyciężyło te przeciwności – żelazną konsekwencję i doskonały pomysł na siebie. Byli w tym wszystkim na tyle alternatywni, że gdy w 2019 roku trafili do słynnego Rock and Roll Hall Of Fame, Robert Smith postanowił nieco pośmiać się z samego siebie.

Paradoks popularnej alternatywy

– Pomimo moich najlepszych starań o bycie alternatywą, zostaliśmy włączeni do Rock & Roll Hall of Fame – śmiał się artysta w wywiadzie dla magazynu Rolling Stone. Choć ubrał to w dowcip, przyznał też, że naprawdę było to dla niego nieco niekomfortowe doświadczenie – choć docenił wyróżnienie.

– Kiedy przyjechaliśmy na miejsce i musieliśmy przejść przez czerwony dywan, byłem trochę oszołomiony i powiedziałem właśnie to – że pomimo moich najlepszych starań, aby być alternatywą, zostaliśmy włączeni do Rock & Roll Hall of Fame. Żartowałem, ale jest w tym pewien element prawdy, choć nie było sensu walczyć z takim obrotem spraw. To wyróżnienie nie zmienia tego, co robimy ani tego, w jaki sposób myślę o tym, co robimy. Ponadto Simon Gallup powiedział, że powinniśmy to zrobić, ponieważ kolejni ludzie zobaczą nas na scenie, będą potem wiedzieli, kim jesteśmy i to dla nich będziemy grać nasze piosenki. Kazał zespołowi się ogarnąć i przestać teoretyzować o tym, co to naprawdę znaczy i co reprezentuje. Po prostu zagramy kilka piosenek dla ludzi. Albo nas polubią, albo nie. Potem pójdziemy na piwo. On ma bardziej przyziemny i rozsądny charakter niż ja. Ja czasem za bardzo się wszystkim martwię – wyznał Smith.

Walka z popularnością byłaby w przypadku The Cure faktycznie bezcelowa, publiczność kochała ich bowiem bardziej z każdym kolejnym rokiem istnienia i każdym kolejnym albumem. Społeczność fanów zgromadzona wokół zespołu jest chyba jedną z najwierniejszych, najbardziej ufnych i najbardziej wspierających. Konsekwencja przełamała bariery – także męskiej niechęci do wyrażania uczuć.

Inspirujący Robert Smith

Wydana 15 czerwca 1979 roku piosenka, to efekt pełnej współpracy wszystkich członków z pierwszego składu zespołu. Nie tylko kompozycja była wspólna, ale i opowieść przekazana w treści słów. Tekst napisany został zatem przez Michaela Dempseya, Roberta Smitha i Lola Tolhursta – choć Smith zainspirował kolegów – jak zresztą miał to w zwyczaju. Piosenka opowiada historię mężczyzny, który zrezygnował z próby odzyskania utraconej miłości i próbuje ukryć swój prawdziwy stan emocjonalny poprzez „śmiech, ukrywanie łez w oczach, bo chłopcy nie płaczą”. Smith nie był fanem ukrywania swojej wrażliwości.

– Kiedy dorastałem, presja rówieśników na to, żeby się dostosować, była ogromna. Każdy angielski chłopiec w tym czasie był zachęcany, aby nie okazywać swoich emocji w żadnym stopniu. A ja właśnie nie mogłem się powstrzymać od okazywania emocji, gdy byłem młodszy. Nigdy nie czułem się niezręcznie pokazując swoje emocje. Nie mogłem kontynuować mojej kariery bez pokazania swoich emocji – trzeba być dość nudnym piosenkarzem, żeby takie coś zrobić. Więc postanowiłem zrobić z tego wielką rzecz – opowiadał Robert Smith w wywiadzie dla NME.

Od kiepskiego singla do ponadczasowego przeboju

Na brytyjskim rynku utwór ukazał się najpierw jako kiepsko przyjęty singiel. Nie trafił nawet na wydaną w maju 1979 roku debiutancką płytę „Three Imaginary Boys”. Dopiero amerykańska wersja krążka, zatytułowana właśnie „Boys Don’t Cry”, wydana w USA w 1980 roku przeniosła piosenkę na bardziej żyzny grunt.

W kwietniu 1986 roku utwór ukazał się ponownie, na singlu pod tytułem „New Voice - New Mix”. Oryginalne brzmienie zostało zremiksowany, a wokal ponownie nagrany. Nowa wersja nie trafiła na żadną kolejna płytę zespołu, ale można ją usłyszeć w teledysku. Został on wydany w celu promocji albumu „Standing on a Beach” – na ten krążek weszła jednak oryginalna wersja „Boys Don’t Cry”.

W samym teledysku, który miał premierę także w 1986 roku, występuje trójka dzieci, które udają zespół. Za kurtyną widoczne są tylko cienie dorosłych muzyków – Smith, Tolhurst i Dempsey ukazują się jako czarne sylwetki z czerwonymi oczami. Efekt ten został osiągnięty poprzez pomalowanie ich powiek farbą fluorescencyjną.

Utwór doczekał się wielu coverów, ale prawdziwym ukłonem w jego stronę i hołdem dla postanowienia Smitha, by być wiernym sobie, stał się nakręcony w 1999 roku przez Kimberly Peirce film pod tym samym tytułem, co piosenka. Ta, oparta na faktach i wyjątkowo dramatyczna, historia transseksualisty, poszukującego siebie i miłości była kinowym hitem i do dziś jest jednym z najważniejszych filmów dotyczących tematyki ludzkiej seksualności. Sam utwór doczekał się w końcu sławy i chwały, którą przyniosła narastająca błyskawicznie od lat osiemdziesiątych popularność The Cure.

Dziś, w spokojny majowy wieczór, możemy podelektować się brzmieniem tego emocjonalnego utworu, choć oszukującego umysł swoja dynamiczną melodią. Wypada nawet uronić łezkę. A jeżeli chcecie sprawdzić, na jakim sprzęcie przejmujący wokal Roberta Smitha brzmi najlepiej, umówcie się na indywidualną prezentację sprzętu audio w jednym z salonów Top Hi-Fi & Video Design. Tam też można sobie popłakać – jakość wzruszy was tak mocno, jak teksty Roberta.

Poprzedni
Powrót do aktualności
Następny

Polecane

Umów się na prezentację w salonie

W każdym z naszych salonów znajduje się sala odsłuchowa, w której w miłej atmosferze zaprezentujemy Ci brzmienie wybranego przez Ciebie sprzętu audio.

Umów się na spotkanie

Zobacz listę salonów

Umów

Top Hi-Fi & Video Design

Salony firmowe

Salony firmowe

Top Hi-Fi & Video Design: